Lech Rugała
Górale karkonoscy - rzeczywistość czy mit?
Niektórzy regionaliści z terenu Dolnego Śląska lansują pogląd, że II wojna światowa spowodowała wysiedlenie z regionów podkarkonoskich po obu stronach granicy niemieckich górali karkonoskich, przez co zanikła jakaś rzekomo istniejąca tam góralska kultura ludowa. Nie można jednak zgodzić się z takim przedstawieniem sprawy. Dla Niemców Śląsk przez całe wieki był zahukaną prowincją nękaną ustawicznie przez wojny i migracje ludności, które uniemożliwiały wytworzenie się i przetrwane w regionach górskich Sudetów takich ludowych tradycji jak na przykład u podnóża Tatr. Uniemożliwiała to niejednorodność narodowa, duże zróżnicowanie grup etnicznych, wyznaniowych i społecznych.
W regionie karkonoskim osiedlali się m.in. czescy protestanci, Tyrolczycy i różne grupy ludnościowe szukające spokoju i schronienia przed religijną nietolerancją, a w późniejszych okresach po prostu pracy. Nie zawsze ich nadzieje w nowej "ojczyźnie" się spełniały. Ciągłe wojny przetaczające się przez te tereny i związana z nimi budowa fortyfikacji oraz intensywny rozwój różnorakich gałęzi przemysłu wykorzystujących bogactwa naturalne Sudetów, działalność leczniczo-uzdrowiskowa i silne wpływy kulturowe "z zewnątrz" oraz wiele innych czynników nie sprzyjało tworzeniu się tu odrębnej kultury góralskiej, której w innych krajach przejawem były jednolite stroje ludowe, muzyka, taniec, zwyczaje obrzędowe, budownictwo itp..
W pewnych okresach Polska, a zwłaszcza jej sąsiednia dzielnica - Wielkopolska była dla mieszkańców Śląska niedoścignioną oazą spokoju, tolerancji i dostatku. To szczególnie w okresie wojen husyckich, a później podczas wojny 30-letniej czy wojen śląskich ludność emigrowała ze Śląska i osiedlała się w sąsiedniej Wielkopolsce. Tu zakładali wsie i nowe miasta, gdzie mogli gospodarować na swoim, bezpiecznie wyznawać własną religię, budować własne świątynie i odprawiać nabożeństwa. W ich miejsce na Śląsk przybywali nowi uchodźcy, m.in. zakładając kościoły ucieczkowe, ale nie było im dane zaznać dłużej spokoju...
Ci przybysze, którzy osiedli w Wielkopolsce, nie musieli dzielić losu takich wyznawców jak na Śląsku, np. schwenkfeldystów, których wszystkie małżeństwa zawarte w duchu schwenkfeldyzmu uznawano za nieważne, a także zakazano małżeństw mieszanych z luteranami. Osoby odmawiające wykonywania zakazów były torturowane i stawiane pod pręgierzem. Okna ich domów zabijano deskami i szukano zakazanych książek z modlitwami i pism. Tych najbardziej opornych karano więzieniem. Wypuszczano ich kiedy byli już załamani fizycznie i duchowo, wysyłano ich nawet na galery. Wydano także zakaz chowania zmarłych w święconej ziemi, czyli odmówiono pochówku w duchu chrześcijańskim co dotychczas dotykało tylko kryminalistów i samobójców. Wywędrowali do Saksonii, ale i tu nie zaznali zbyt długo spokoju. Ostatecznie wyemigrowali do Ameryki Północnej...
Jak wyglądał autentyczny "góralski" folklor w najbardziej górskim regionie Sudetów oddaje znany fragment wrażeń Mieczysława Orłowicza z jego wycieczki w Karkonosze na początku XX w.: "Myliłby się ten, kto idąc w Karkonosze spodziewał się, że zazna tu spokoju. Bynajmniej. Były to góry najbardziej hałaśliwe, jakie widziałem w życiu. (...) Zanim doszło się do schroniska ukrytego przeważnie w lesie, dodawały ducha do dalszego marszu napisy w rodzaju: "jeszcze 10 minut do najbliższego pilznera" - jeśli działo się to po stronie austriackiej - i odwrotnie: "jeszcze 10 minut do najbliższego piwa bawarskiego", o ile chodziło o stronę niemiecką. (...) Połowa Niemców przychodziła tu na całe niedziele, żeby wykrzyczeć się do spuchnięcia gardła, wypić po kilkanaście halb piwa, o ile możliwości prosto z lodowni i zjeść po kilka par parówek, albo po kilka porcji gulaszu. Niewielki procent Niemców, chcąc zaimponować przechodniom mijanym na trasie wycieczki swoim obyciem z górami, wdziewał na niedzielne wędrówki kostiumy tyrolskie, które tygodniami chowane były w szafie jako przeznaczone do wdziewania na bale kostiumowe czy maskowe w Berlinie lub Dreźnie. Ludzie szanujący obyczaje górali w sposobie noszenia tego ubioru, który zostawiał dużą lukę między krótkimi skórzanymi spodenkami a wełnianymi sztylpami na łydkach, odsłaniając nagie kolana. Część wszakże nie mogła znieść nagości prawdopodobnie ze względu na ochronę kolan, które lada wiaterek narażał na reumatyzm i wciągała na kolana kalesony, stające się z każdą godziną bardziej brudne, tak że pod koniec dnia robiły wrażenie bardzo nieestetyczne. Owe brudne kalesony stały się niemal symbolem berlińczyka w tyrolskim kostiumie w Karkonoszach". M. Orłowicz: "Moje wspomnienia turystyczne", Ossolineum Wrocław 1970, str. 520-521.
Tak więc twierdzenie, że kłamstwem jest jakakolwiek mowa o polskich góralach karkonoskich jest o tyle prawdziwe, że takim samym kłamstwem jest twierdzenie o istnieniu jakichś niemieckich górali karkonoskich. Ci niemieccy "górale" w obcych tu strojach bawarskich przed 1945 r. byli tak samo wyrazem obcego elementu kulturowego, jak polscy górale w kapeluszach z muszelkami i spodniach z parzenicą, fotografujący się w Karpaczu z przyjeżdżającymi tu po 1945 r. polskimi kuracjuszami. Polska ludność zamieszkująca obecnie Sudety to w znakomitej większości potomkowie przesiedleńców po II wojnie światowej. Ta ludność jest wypadkową podobnej zbieraniny emigrantów z różnych stron, tak jak większość mieszkańców tych ziem przed wojną.
Faktem jest, że do 1945 r. były to ziemie zamieszkałe głównie przez Niemców i Czechów, ale kiedy ktoś twierdzi o istnieniu rzekomych górali karkonoskich, to przecież mówiąc o składzie ludnościowym regionu nie można pominąć przedstawionego wyżej zarysu historii dużych ruchów migracyjnych ludności i znacznego udziału w tym składzie m.in. Serbołużyczan, Żydów i innych narodowości.
Przykładowo w budownictwie XIX i XX wiecznym, a więc na długo przed 1945 r. dominowała na tym terenie mieszanina różnych stylów jak łużycki, tyrolski, norwesko-szwajcarski, niemiecki uzdrowiskowy, secesja, eklektyzm itd. Użycie dla niektórych obiektów z tej mieszaniny terminu "styl sudecki" razi po prostu sztucznością. Bo przecież już od przełomu XVIII i XIX w. Europa oszalała na punkcie turystyki i romantycznego krajobrazu, a Karkonosze nadawały się do tego wprost znakomicie. Dlatego u podnóża tych gór powstawały "jak grzyby po deszczu" letnie rezydencje rodów magnackich z całej niemal Europy. Zjeżdżała do Kotliny Jeleniogórskiej pruska arystokracja wraz z dworem królewskim na czele. Pod Karkonoszami budowano różne zespoły pałacowo czy zamkowo-parkowe z amfiteatrami, sztucznymi ruinami itp. Czy to miało coś wspólnego z góralszczyzną? Odpowiem: zdecydowanie nie!
Na początku XIX wieku zaczęto w górach budować schroniska, które też nie miały zupełnie nic wspólnego z jakimś rzekomo rodzimym stylem góralskim, jak np. obecna "Szwajcarka" w Rudawach Janowickich czy nie istniejące już Prinz Heinrich Baude nad Wielkim Stawem. To nie miało absolutnie nic wspólnego z autentyczną góralszczyzną.
Również w budownictwie sakralnym regionu nie da się wskazać wyraźnych cech jakiejś typowo karkonoskiej góralszczyzny. Jeden z unikalnych w regionie drewnianych kościołów to "Wang" przeniesiony z Norwegii, reprezentujący styl skandynawski, inne kościoły to murowane: m.in. gotyk, barok, eklektyzm itp., a więc style ogólnie panujące w Europie.
Fotografia powyżej przedstawia barokowy kościółek w Dolní Malé Úpě, wybudowany dla miejscowych osadników z wydanego w 1779 r. polecenia cesarza austriackiego i króla czeskiego Józefa II. Przy kościele zachował się jeden z najładniejszych kompleksów architektury górskiej (styl austriacki) w Karkonoszach oraz zabytkowy cmentarz ze współczesnymi i starymi grobami oraz grobowcem z XIX wieku. Ale to też obcy element kulturowy przywleczony w te góry wraz z osadnikami.
Historia ludności zamieszkującej Karkonosze niestety nie jest historią rodzimego folkloru góralskiego, którego region podkarkonoski na przestrzeni dziejów został pozbawiony. W Niemczech dominował tzw. styl bawarski, zwłaszcza na terenach górskich zasiedlanych przez Niemców i licznie przez nich odwiedzanych. Trudno oczekiwać, żeby Karkonosze były tu jakimś wyjątkiem.
A przecież wiele ziem górskich w Europie zamieszkiwały grupy etniczne, które żyły przez wieki w pewnej "izolacji", co spowodowało wytworzenie w niektórych regionach specyficznej odmienności. Grupy te cechowały specjalne stroje, wzory zdobnicze, zwyczaje, lokalny dialekt, muzyka, tradycja i wiele innych całkowicie odmiennych cech wyróżniających tą ludność w sposób bardzo wyraźny. Owo zróżnicowanie występowało nawet w samych tylko Alpach, a przecież Karpaty, góry Skandynawii, Szkocji, Grecji, południa Włoch czy Pireneje to też miejsca, gdzie tradycje miejscowych górali znajdują swój specyficzny wyraz. W Karkonoszach jednak nie zachował się żaden wyraźnie widoczny folklor góralski. Wystarczy spojrzeć na poniższe archiwalne zdjęcie przedstawiające karkonoskich mieszkańców - górali z Úpy pod Śnieżką, wykonujących pracę tragarzy. W ich ubiorach nie widać jakichkolwiek cech nawiązujących do jakichś miejscowych tradycji. Zwyczajne "kosmopolityczne" ubiory Europejczyków z tamtego okresu.
Karkonoscy tragarze na archiwalnej fotografii z początku XX wieku
Mieszkańcy tych gór na przełomie XIX i XX w. nie wyróżniali się niczym szczególnym od pozostałych mieszkańców Śląska i nie tworzyli odrębnej kultury góralskiej. Na Dolnym Ślasku do czasów dzisiejszych przetrwał mit - legenda o Liczyrzepie Karkonoszu, który w XIX w. rozpowszechnił się na całą niemal sąsiednią część Europy, a szczególnie popularny stał się na terenie ówczesnych Prus, a więc i na ziemiach polskich wcielonych do zaboru pruskiego. Wydaje się mało prawdopodobne, że mit o Liczyrzepie jest wytworem miejscowych górali, a raczej powstał on z fantastycznych opisów podróżników i poszukiwaczy skarbów przybywających głównie z Walonii (Walończyków) wędrujących przez góry zwane wówczas nie Sudetami (nazwa ta pojawiła się w powszechnym użyciu dopiero później), a określane innymi nazwami jak m.in. Góry Ryfejskie. Na podstawie ich relacji podróżniczych sporządzono mapę, na której umieszczono ryfejskiego diabła, który rzekomo miał straszyć ludzi przemierzających te góry.
Była to mapa wykonana przez wrocławskiego matematyka i kartografa Marcina Helwiga pochodzącego z Brzegu i byłego wychowanka Akademii Jagiellońskiej. Jest to postać niesamowitego zwierzaka utworzonego z kilku elementów zoomorficznych, który ma wyraźny kształt heraldycznego wyobrażenia. Stwór taki umieszczony został na zboczach Karkonoszy między Śnieżką a Kowarami. To straszydło z Gór Ryfejskich Niemcy nazwali później Riphen Zabel, potem przechrzcili na Rübenzahl, zaś Polacy po II wojnie światowej przetłumaczyli to jako Liczyrzepa.
Temat "górali karkonoskich" uzupełnię podaniem kilku faktów. Otóż w pewniej wsi pod Karpaczem, a konkretnie w Miłkowie, rozmawiałem już parę ładnych lat temu z kobietą, która jest (może była, bo nie wiem czy jeszcze żyje) z pochodzenia Niemką - autochtonką, a wyszła za mąż za Polaka i tam już pozostała. Dowiedziałem się od niej, że nie przypomina sobie żadnych mieszkańców sprzed 1945 roku, którzy by się wyróżniali jakimś wyraźnym poczuciem odrębności i specyficznymi strojami, aby istniało jakieś szczególne ludowe zdobnictwo i cokolwiek, co by pozwalało określić to jako miejscowy folklor góralski.
Również kiedy mój ś.p. Ojciec przybył na te tereny w 1946 r., to mieszkało tam jeszcze sporo Niemców, i też nic szczególnego w ich zachowaniu nie zauważył, co by ich odróżniało od Niemców, z jakimi spotykał się wcześniej. Wędrował wtedy z moją Mamą jeszcze przed moim urodzeniem dużo po okolicach Karpacza i interesował się miejscowymi walorami krajoznawczymi, rozmawiał z ludźmi. A mówił świetnie po niemiecku, jako że wychował się w Wielkopolsce na ówczesnym pograniczu, gdzie mieszkało też wielu Niemców. Lata okupacji, kiedy to musiał biegle posługiwać się językiem niemieckim, dopełniły reszty.
Pytałem się też o to samo żyjącej jeszcze siostry mojego ojca, która zamieszkała w okolicy Karpacza od pierwszych powojennych lat. Też twierdzi, że zanim stopniowo Niemcy nie wyjechali na Zachód, nie zauważyła wśród nich jakichś ludowych tradycji. Jedynym nowym zwyczajem, z jakim się wówczas po raz pierwszy zetknęli, była moda na nabijanie na laskę blaszek z odznakami z pamiątkowych miejsc, które zwiedzono, a które można było kupić w schroniskach, oraz legendy o Rübezahlu. Te laski - to nie była jednak moda typowo karkonoska.
Budynki zbudowane w dokładnie takim samym stylu "karkonoskim" jak np. w Karpaczu czy w Szklarskiej Porębie i w karkonoskich wsiach można obejrzeć m.in. w Poznaniu na Sołaczu czy w podpoznańskim Puszczykowie albo w Golęczewie - jednej z kilku wzorcowych wsi założonych przez pruską Komisję Kolonizacyjną. Dlaczego? Bo to nie jest żaden styl sudecki czy karkonoski, tylko styl modny w czasach, kiedy takie domy budowano w niemal całych Niemczech.
Jestem w posiadaniu pełnej dokumentacji kserograficznej najstarszego polskiego przewodnika po Karkonoszach, wydanego w Poznaniu około roku 1825. O mieszkańcach tych gór jest tam bardzo niewiele szczegółów. Mowa jest o tym, że mieszkają w prostych "dómkach górzystych" nazywanych Baudy, nie posiadających jakichś ozdobnych cech zewnętrznych, a wnętrza są proste i skromne oraz składają się nań "izba mieszkalna, komory, obory, schownia do mleka, siana i.t.d.". Zimą chodzą w obręczach przeplatanych w kształcie siatki sznurkami, utwierdzanymi pod butami. Zajmują się hodowlą bydła, wypędzają je latem na odległe pastwiska, "i takowe dopiero po 14 lub 16 tygodniach do dómów przypędzaią, co pospolićie w końcu Września dzieie się". Ubierają się biednie acz schludnie, "sposób żyćia mieszkańców iest bardzo iednostainy, mierny, lecz porządny: żywią się poczęści mlekiem, serem i śniadym chlebem (...) Dźieći ich wyrastaią w niewinności rayskiey i chodzą aż do czwartego roku bez koszul". W opisie tym podkreśla się towarzyszące ich życiu ubóstwo. W całym tym dość obszernym przewodniku nie ma nic na temat strojów, regionalnych wzorów czy ludowym rękodzielnictwie. Są jedynie opisy krajobrazów, ciekawych miejsc, zabytków jak m.in. Kaplicy św. Anny czy Chojnika.
Tak jak opisuje autor tego przewodnika było około roku 1825. Nic nie pisze o karkonoskich góralach Rozalia Saulsonowa w swoim przewodniku "Warmbrunn i okolice..." wydanym w 1850 roku, ani też XIX-wieczny podróżnik Zygmunt Bogusz Stęczyński w poemacie "Śląsk" i wielu autorów świadectw z tamtych czasów...
Zjawisko zaniku miejscowej kultury ludowej w Karkonoszach zauważył w XIX wieku także poeta i ksiądz Konstanty Damrot (1841-1895) w swoim wierszu pt. "Karkonosze". I to już na samym początku tego wiersza:
"Karkonosze śląskie, góry prastare,
Oj niegdyś nasze słowiańskie, prześliczne,
Czemuście, czemu złamały nam wiarę,
Hej dziś germańskie - kosmopolityczne."Czas mijał, a rozwój cywilizacyjny regionu postępował w coraz szybszym tempie. Do 1945 roku nie było już szans na pełen rozkwit, a następnie utrzymanie się tu jakiejś wyraźnie odróżniającej się miejscowej kultury góralskiej. Wprost przeciwnie - tworzyły się warunki prowadzące do całkowitego niemal zaniku lokalnej kultury mieszkańców tych gór. Następował odpływ ludności pasterskiej z wyższych partii górskich, a w ich miejsce osiedlali się właściciele i personel licznych schronisk i pensjonatów. Miasteczka i kurorty, a także większe wsie zasiedlała ludność, którą cechowało duże zróżnicowanie i wielokulturowość. Inne tradycje mieli ewangelicy, inne katolicy, inne Serbołużyczanie zamieszkujący niektóre wsie, jeszcze inne Żydzi i biedota miejska i wiejska.
U podnóża Karkonoszy powstały liczne kurorty zabudowane "kosmopolityczną" architekturą, intensywnie rozwinął się przemysł, wybudowano górskie linie kolejowe i drogi jezdne prowadzące przez przełęcze, wycięto pierwotne lasy i przeobrażono drzewostan w monokultury świerkowe, w górach pobudowano potężne bezstylowe schroniska i hotele. U podnóża Karkonoszy powstawały nowe osady związane z folwarkami czy zakładami przemysłowymi. We wszystkich podkarkonoskich miejscowościach podstawą bytu stały się usługi turystyczno - hotelarskie oraz produkcja tandetnych pamiątek...
Legenda o Liczyrzepie - Duchu Gór - Krakonošu, i sprzedawane do dziś na straganach i w kioskach z pamiątkami rzeźbione w drewnie figurki z jego wyobrażeniem i różne inne koszmarki - to stanowczo za mało, aby uznać to za dowód istnienia na tych terenach góralskiego folkloru. A szkoda, ale niestety wszystko wskazuje na to, że taka jest właśnie prawda.