Z cyklu: głosy do dyskusji

Dlaczego upada tania turystyka młodzieżowa?

Szanowna Redakcjo!*

Należę do grona osób, które nie lubią wędrować samotnie, a w większych grupach. Kiedyś organizowałem grupy wycieczkowe, korzystając z położonych wysoko w górach schronisk PTTK. Takich jak ja pasjonatów było więcej. Nadal byśmy to robili, gdyby nie fakt, że w polskich górach od jakiegoś czasu stało się to... nielegalne.

W biegłym roku jeden z moich kolegów klubowych, posiadający zresztą uprawnienia przodownika turystyki górskiej PTTK, w trakcie prowadzenia przez niego obozu wędrownego został zaczepiony na szlaku przez jakiegoś ważniaka, który zaczął mu cytować przepisy i straszył karą administracyjną. Człowiek ten zupełnie go skompromitował w obecności prowadzonej przez tego kolegę grupy turystycznej (znam sprawę z jego relacji). Chodzi o okryte sławą Rozporządzenie RM mówiące, że wycieczki piesze w górach powyżej 1000 m n.p.m., w parkach narodowych i rezerwatach przyrody, mogą prowadzić tylko przewodnicy górscy (zawodowi). Co dziwne, rozporządzenie to dotyczy również prowadzenia wyznakowanymi szlakami turystycznymi.

Chyba zrozumiałe, że nikt z nas nie ma zamiaru narazić się na podobne incydenty, zwłaszcza, że po ostatnim wypadku w Tatrach pod Rysami należy się spodziewać zaostrzenia przepisów i kontroli na szlakach. Jak się okazuje - nawet śmierć ludzka nie jest tu żadnym tabu. Od samego początku ten wypadek w Tatrach wykorzystuje się jako argument do umocnienia interesów pewnej wąskiej grupy ludzi - przewodników i urzędników państwowych.  

W moim regionie działalność górska od lat opiera się wyłącznie na społecznych inicjatywach, wśród których prym wiodą przodownicy turystyki górskiej PTTK, a nie na przewodnikach. Istnieje kilka prężnie działających klubów górskich, w tym Wielkopolski Klub Przodowników Turystyki Górskiej. Te kluby, z których najstarszym jest Klub Górski "Grań" przy O/Poznańskim PTTK, od lat zrzeszają i szkolą przodowników turystyki górskiej. To one przez całe lata organizowały wycieczki w góry i korzystały tam z bazy noclegowej, gastronomii itp., dając miejscowym ludziom zarabiać na turystyce. CZY TO BYŁO ZŁE?  

Pamiątkowa fotografia grupy uczestników obozu wędrownego prowadzonego społecznie przez przodownika turystyki górskiej przed schroniskiem PTTK na Hali Miziowej pod Pilskiem. Dziś prowadzenie takich imprez przez organizatorów turystyki i przodowników PTTK stało się nielegalne

W tak dużym ośrodku akademickim jakim jest Poznań, nie ma ani jednego, nawet studenckiego koła przewodników górskich. Nie ma ich również w takich ośrodkach jak Zielona Góra czy Gorzów Wielkopolski, choć w góry (Sudety) mamy bliżej niż przewodnicy ze studenckich kół przewodników górskich z Warszawy czy Lublina. Teraz góry się od nas jakby oddaliły. Organizujemy wycieczki do Czech czy na Słowację, gdzie tysiące turystów spaceruje spokojnie samotnie i w grupach, jak się komu podoba i bez obawy, że to "nielegalne".  

Koledzy, którzy mogliby korzystać z górskich schronisk PTTK, od czasu wprowadzenia wspomnianego przepisu stopniowo wycofują się z organizowania takich grup wędrownych, które kiedyś wypełniały PTTK-owskie schroniska górskie wieczornym śpiewem przy akompaniamencie gitary, rozmowami o przygodach na trasie i wesołym gwarem przy śniadaniu w jadalni. Tego ma już nie być! To zgroza!

Z poważaniem

Lech Rugała


[góra] list został opublikowany w "Gazecie Górskiej", Rok 11. Nr 1(42) str. 5.

Z forum dyskusyjnego PTTK

Tekstem tym chcę po raz kolejny (z uzasadnionym uporem) sprowokować dyskusję na temat możliwości wyeliminowania z naszego życia choćby części, najbardziej realnych zagrożeń dla turystyki kwalifikowanej a zwłaszcza młodzieżowej w polskich górach, związanych z wprowadzaniem monopolów przewodnickich.

Histeryczna reakcja niektórych moich adwersarzy na moje posty (zablokowanie strony, usuwanie niewygodnych głosów w dyskusji na Forum PTTK, okresowe blokowanie dostępu itp.) świadczy o powadze problemu. Dlaczego? Wiadomo. Być może właśnie teraz ich klienci zastanawiają się nad sensem wydania własnych pieniędzy na wynajęcie i opłacenie przewodnika; czy nie lepiej pojechać nad morze i poleżeć sobie na piasku albo na Mazury i popłynąć kajakiem szlakami wodnymi wzdłuż rzek i jezior (tam nikt nie wymaga zatrudnienia przewodnika, choć wypadków śmiertelnych - utonięć jest bez porównania więcej niż wypadków w górach)? Związane jest to z nieoczekiwaną (dla mnie) prawidłowością socjologiczną. Otóż dla większości Polaków, niezależnie od zajmowanego przez nich miejsca w hierarchii społecznej, góry kojarzą się niemal wyłącznie z Tatrami. Dotyczy to w równym stopniu elit umysłowych (twórców, dziennikarzy, lekarzy itp.), jak i zwalnianych grupowo pracowników PGR, hut i kopalni. Niemal nikt nie widzi też nic niewłaściwego w nadawaniu przez media programów o górach pokazujących niemal wyłącznie Tatry i straszących ludzi zatłoczonymi szlakami i niebezpieczeństwami odnoszącymi się w tym kontekście do wszystkich polskich gór.

Zainteresowanie społeczeństwa w większości nizinnego kraju, jakim jest Polska, sprowadza się najczęściej do sensacji, a więc do relacji z wypadków w górach lub widowiskowych programów o wyprawach wysokogórskich. Początek tego roku dał kolejną sensacyjną pożywkę dla dziennikarskich hien: w lawinie w Karkonoszach ginie ratownik, pod Rysami traci życie grupa młodych ludzi, zimowa wyprawa na K2 wycofuje się tuż spod szczytu... To wszystko jest perfidnie wykorzystywane przez wąską grupę ludzi - urzędników państwowych powiązanych ze środowiskami przewodnickimi - jako argument przemawiający za wprowadzeniem kolejnych restrykcyjnych zarządzeń i monopolistycznych przepisów dławiących tanią turystykę młodzieżową, nakazujących organizatorom wycieczek wynajmowanie do ich obsługi zawodowych przewodników, bo tylko to może zagwarantować - ich zdaniem - bezpieczeństwo i pozwoli zapobiec wypadkom.

Nie będę tu ukrywał, że jestem przekonany, iż kierunek w jakim zmierzają nasi decydenci w kwestii uregulowania organizacji ruchu turystycznego w polskich górach dławi społeczne inicjatywy i skłania potencjalnych społecznych organizatorów wycieczek do rezygnacji z organizacji imprez górskich. Te przepisy jednocześnie uderzają w szalenie pozytywny model pracy wychowawczej z młodzieżą, który sprawdzał się przez dziesiątki lat. I to jest zasadnicza różnica między dawnymi a obecnymi laty. Nie dziwmy się więc, że niektóre tradycyjne ścieżki i górskie polany powoli zarastają, a schroniska straszą pustkami. Czy nie warto do nich powrócić?

Tylko niewielka grupa osób kojarzy opisane wyżej zjawisko z działalnością oszustów medialnych i rozumie związane z tym zagrożenia dla ruchu turystycznego w naszych górach. Wystarczy przypomnieć dowcip, który do niedawna co tydzień serwowała nam TV, czyli tzw. energetyzowanie wody mineralnej przez pana Nowaka.

Logika wskazuje, że spośród dwóch diametralnie różnych sposobów zapobiegania niebezpieczeństwom w górach (np. zamykanie odcinków niebezpiecznych szlaków albo chodzenie po tych szlakach z wynajętym przewodnikiem zawodowym) tylko jeden sposób może być naprawdę skuteczny, jeśli turyści się do niego zastosują. Drugi jest błędem lub oszustwem (zarówno w Polsce jak i w innych górach zdarzają się wypadki wycieczek z przewodnikami).

Wielu znakomitych alpinistów wyrosło dzięki temu, że mieli dużo szczęścia. Uczniowie spod Rysów go nie mieli. Jeżeli nawet doświadczony alpinista może błędnie ocenić zagrożenie, to nie wypada zakładać nieomylności przewodnika turystycznego. Obecność przewodnika w tej grupie zmieniłaby tylko tyle, że zginąłby i przewodnik.

Ilustracja do artykułu pt.: "Co czeka przewodników", Gościniec, nr 4(257) z 1991 r. Wtedy tania turystyka młodzieżowa miała się jeszcze dobrze, a wycieczki prowadzili społecznie organizatorzy turystyki i przodownicy turystyki górskiej, głównie opiekunowie SKKT PTTK.

Problemu bezpieczeństwa w górach w oparciu o kadrę zawodowych przewodnikow górskich, tak jak medycyny niekonwencjonalnej i różnych szarlatanów czyniących chorym ludziom fałszywe obietnice uzdrowienia, nie da się rozwiązać żadnymi środkami administracyjnymi. Wypadki w górach zdarzały się i mogą zdarzyć się nawet najlepszym, z przewodnikami włącznie. Jedyne co można zrobić to publicznie demaskować to oszustwo.

Patrząc na rzecz od strony prawnej, trzeba zauważyć, że istniejące przepisy są, po pierwsze ogólnikowe, a po drugie, stworzone przez urzędników dość słabo znających się na rzeczy, oraz działaczy takich organizacji jak PTTK lub Tatrzański Park Narodowy. Część tych przepisów jest ewidentnie błędna, a nawet szkodliwa. Ich stosowanie może spowodować zwiększenie, a nie zmniejszenie niebezpieczeństwa. Centralne miejsce wśród tych przepisów zajmuje Rozporządzenie Rady Ministrów z 1997 roku, kuriozalny bubel prawny przeforsowany przez urzędników i przewodników zawodowych, wbrew protestom niemal całego środowiska turystycznego, sprzeczny z konstytucją RP i prawem UE.

Należę do tej grupy osób, które uważają, że najlepszym kryteriami bezpieczeństwa w górach są doświadczenie i zdrowy rozsądek, a co do przepisów, to najlepiej, by ich nie było. Mamy tu bowiem do czynienia ze stykiem dwóch żywiołów: gór i pogody. Oba są kompletnie nieobliczalne.

Bardzo się obawiam precedensu w postaci ukarania kogoś, kto, nie chcąc zrobić ewidentnego błędu w sztuce, złamie ewidentnie szkodliwy przepis. Na przykład: są obszary gdzie turysta obowiązany jest nie schodzić ze znakowanych szlaków turystycznych, co w przypadku konkretnego zagrożenia, może być postępowaniem wręcz samobójczym. Inny przykład: obowiązek powierzenia grupy opiece przewodnika górskiego może oznaczać czasami cedowanie decyzji na osoby mniej kompetentne niż np. alpiniści, przodownicy turystyki górskiej PTTK lub przewodnicy GOT PTT, którzy takiego tytułu nie mają.

 

Lech R u g a ł a

przodownik turystyki górskiej PTTK

e-mail: rugala@wp.pl

Powrót do strony głównej | Zapytanie do ZG PTTK